Dzisiejszy post zacznę od następującego przemyślenia, na które właśnie mnie natknęło. Gdyby nagradzano piszących w internecie/blogujących/blogerów (niepotrzebne skreślić, bo na moim własnym etapie blogowania ciężko mi się zakwalifikować do którejkolwiek z grup) w kategorii "Rzadkododajępostynabloga" laur zwycięzcy bezkonkurencyjnie przypadłby mi. Nie jest jednak aż tak łatwo, bo nawet w tej kategorii pojawiło się magiczne słowo "dodaję", które znaczy tyle, że decydując się na prowadzenie bloga, czasami trzeba coś napisać :) Najbardziej lubię pisać wtedy kiedy mnie natchnie, nie na siłę, bo wtedy daleko jest do szczerości, a i treść posta znacząco traci na jakości. Oczywiście dziś również chcę się poruszać w klimacie tematyki mojego bloga, ale trochę naokoło. Chcę się podzielić z Wami czymś, hm, nawet ciężko mi nazwać czym... Napiszę o tym, jak ogromnie się "zawiodłam". I to na dodatek, w bardzo, bardzo, BARDZO pozytywnym sensie. Na słowo "wakacje" Nasze mózgi reagują w następujący sposób - wyobrażamy sobie kawałek żółtej plaży, słońce, palemkę. No i wodę. Koniec. Mój do zeszłego miesiąca reagował tak samo, dodatkowo nie brał pod uwagę wakacji w kraju. Jakoś perspektywa wakacji w Polsce (morze, góry, Mazury) nie była specjalnie atrakcyjna. Na szczęście zdałam sobie sprawę jak bardzo błędne miałam pojęcie na ten temat.
Szczęśliwym zbiegiem okoliczności udał mi się krótki wypad na Mazury. Ode mnie, z południa Polski, trochę daleko, ale podjęłam wyzwanie. I nie byłoby nic nadzwyczajnego w wypadzie nad jezioro, gdyby nie fakt, że w 5 dni, a nawet 4, udało mi się opłynąć i zaliczyć wszystkie wielkie jeziora mazurskie. Kiedy dodamy do tego wspaniałą, jak na Polskę pogodę i doborowe towarzystwo, dostaniemy przepis na całkiem udany wypad. Cóż, nie mogę napisać nic więcej oprócz tego, że się zakochałam w tamtejszym regionie, że przeraża mnie moja ignorancja i na koniec, że nie wiem dlaczego dopiero teraz tam dotarłam. Jest niesamowicie, dziewiczo i pięknie, cicho i spokojnie, czułam, że odpoczywam i pomimo tego, że wolę życie w mieście, naprawdę na pewno jeszcze tam wrócę. Na koniec garść zdjęć. W pewnym sensie może dzięki nim uda mi się zachęcić chociaż jedną duszyczkę do odwiedzenia Mazur i przekonania się do wakacji w Polsce. Mam nadzieję, że nie przynudziłam :)
Mam na sobie:
Top - H&M divided
Shorts - H&M divided
P.S. Teraz czekam na komentarze o treści "pakuję się i jadę" :)
10 komentarze
święty spokój, cisza, zieleń, jeziora i lekkie, czyste powietrze. uwielbiam <3
OdpowiedzUsuńHaha, woda, palemka :D Perfekcyjny opis: )
OdpowiedzUsuńMazury my love ;))) to tam widziałam jedne z najpięniejszych zachodów słońca mojego życia! :)
OdpowiedzUsuńMazury my love <3 to tam obserwowałam jedne z najpiękniejszych zachodów słońca mojego życia :))
OdpowiedzUsuńfajne piegi :)
OdpowiedzUsuńto jedyne miejsce gdzie nie byłam i marzę o tym aby zobaczyć :)
OdpowiedzUsuńw przypadku braku innych planów polecam spakować się i zasuuuuwać na Mazury póki pogoda rozpieszcza :D
Usuńuwielbiam Twoje wpisy a'la tasiemiec! nieważne, że rzadko - ważne, że są! zdjęcia btw super :)
OdpowiedzUsuńmoje blogowanie niestety łamie reguły poprawnego blogowania. A szkoda. Ubolewam nad tym, codziennie wstaje rano i obiecuję sobie poprawę, a rezultaty nadal jak wyżej^^. Dzięki ;*
Usuńpiękne zdjęcia ;)
OdpowiedzUsuń