Bali

BALI - Ubud - co, gdzie, za ile - część pierwsza

17:34

Oglądaliście EAT, PRAY, LOVE?
Pamiętacie te sceny, kiedy Julia Roberts jeździła na rowerze pośród pól ryżowych albo wybierała na targu dziwnie wyglądające owoce? Może to głupie, ale jak to oglądałam (kilkakrotnie) i już wiedziałam, że będę na Bali chciało mi się ryczeć. Myślałam wtedy, że już niedługo sama będę podążać jej szlakiem i wąchać śmierdzące duriany:P.
Mało jeszcze wtedy wiedziałam o Bali. Tak jak pewnie większości z Was kojarzyło mi się głównie z bieluteńkim piaseczkiem i turkusową wodą. Jakie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że najpiękniejsze jest ukryte w środku wyspy, bez dostępu do oceanu.

Ubud.

A właściwie cały rejon, który nazywa się Gianyar. Ubud jest tylko największym miasteczkiem rejonu. Nie można mówić, że jest duży, ale żywiołowością, tętniącym życiem i kolorami zawstydza większość wielkich polskich miast.
W Ubudzie spędziliśmy tylko i aż 6 dni. Korzystając z luksusu prawie trzech tygodni na miejscu mogliśmy sobie na to szczęśliwie pozwolić. Niestety, to i tak za mało. Brakowało nam co najmniej 3 dni, żeby zobaczyć i zrobić wszystko, co planowaliśmy jeszcze przed wylotem.


Pierwsze dwie noce - domek na drzewie, początki na skuterze, tarasy ryżowe, kąsająca małpa.

Do Ubudu z okolic lotniska można się dostać tylko samochodem - skuterem oczywiście też, ale z ciężkim bagażem nie polecam. My dostaliśmy się tam Uberem. Ceny są przystępne, ale z uwagi na naprawdę ogromny ruch na Bali trasa licząca 35 km zajęła nam półtorej godziny. Jazda samochodem na wyspie to nie lada wyczyn, naprawdę! Za przejazd zapłaciliśmy około 50 zł. Pasuje też wspomnieć, że Uber na Bali jest mocno bojkotowany przez lokalnych taksówkarzy, dlatego też w wiele miejsc, czy bezpośrednio pod hotele w ogóle nie przyjeżdża... my musieliśmy odejść sprzed naszego hotelu i czekać na samochód po prostu pod sklepem nieopodal. 
Droga przebiegła nam bardzo przyjemnie. Pasuje wspomnieć, że na Bali, z uwagi na fakt, że jest bardzo blisko Australii, a balijczycy żyją z turystów praktycznie wszyscy mówią po angielsku. I nie mam tutaj na myśli tworzenia zdań na zasadzie Kali jeść, Kali pić, ale naprawdę, czasem kobieta sprzedająca na plaży sarongi albo plecione bransoletki może Was nieźle zaskoczyć! Od chłopaka, który nas wiózł uzyskaliśmy sporo naprawdę przydatnych wskazówek.

dzień 1.

Pierwsze trzy dni w Ubudzie zdecydowaliśmy się spędzić w domku na drzewie. Nie wiem czy też tak macie, ale spanie w domku na drzewie było moim marzeniem z dzieciństwa, chyba od zawsze na liście życzeń! Jak się okazało, że moge je spełnić dodatkowo w takich okolicznościach nie wahałam się ani chwili podczas rezerwacji.
Nasz domek był organicznym bambusowym bungalow'em, którego zarezerowaliśmy oczywiście przez airbnb. Kochani, gorąco zachęcam Was w tym miejscu do rejestracji na portalu z tego linka. Dzięki temu i Wy i ja będziemy podróżować z mega zniżkami!


Zaraz jak przyjechaliśmy, po zadomowieniu się zdecydowaliśmy się na skuter. Na Bali naprawdę inaczej się nie da! Jazda całe dnie na skuterze dawała nam wolność i niezależność. Do tego jego wypożyczenie kosztuje na dobę około 18 zł, a pełny bak paliwa 6 zł! Zwykle wypożyczyć skuter można w miejscu, w którym się zatrzymacie, natomiast paliwo stoi dosłownie przed każdym domem na Bali, wlane do plastikowych butelek, albo butelkach po wódce(!) więc możecie tankować dosłownie na każdym rogu i nie obawiać się, że zabraknie Wam paliwa.

TEGALANGAN RICE TERRACES
Znacie to uczucie, kiedy jesteście w miejscu, które mogłoby albo kiedyś było tapetą Waszego komputera? Tak właśnie się czułam na najbardziej znanych tarasach ryżowych na Bali.
Były pierwszą atrakcją, na którą zdecydowaliśmy się w Ubudzie. Było już dosyć późno, a  okazało się, że mieliśmy do nich bardzo blisko. Wejście na nie kosztowało, jak praktycznie wszędzie ok. 3 zł czyli 10k rupii indonezyjskich. W niektórych miejsach na tarasach obowiązywała dodatkowa donation dla lokalsów w tej samej wysokości.
Wrażenia naprawdę niesamowite, słowami ciężko opisać urodę tego miejsca. Przy dobrym świetle słonecznym przebijającym się przez wierzchołki palm wrażenie było wręcz nie do opisania. Zieleń na Bali jest wręcz oszałamiająca!






LUWAKOWA KAWA 
W ten sam dzień okazało się, że mamy bardzo blisko do hodowli luwaków. Mieliśmy tam też możliwość spróbowania luwakowej kawy. Dla tych z Was, którzy nie są w temacie kawa z odchodów luwaków jest najdroższa na świecie. Zwierzaki te w skrócie jedzą ziarna kawy, a potem je wydalają. Wiem, że temat luwaków jest bardzo dyskusyjny. Dlatego jeżeli kiedykolwiek będziecie się zastanawiać nad odwiedzeniem takiego miejsca pocztajcie opinie w Internecie żeby upewnić się, że zwierzaki są tam szczęśliwe. Najpierw zaproszono nas do degustacji różnego rodzaju napojów - zarówno kawy, jak i herbaty z możliwością ich późniejszego zakupu. Za 100g, które zdecydowaliśmy się przywieźć do Polski zapłaciliśmy 135 zł. Kupiliśmy również herbatę z suszonego mangostanu, która niesamowicie nam posmakowała. Uczulam dodatkowo, żeby korzytać tylko ze sprawdzonych miejsc, bo chyba nie chcielibyście płacić za zwykłą mieloną kawę kupy kasy? No właśnie. Niestety oszustów nie brakuje ;).







dzień 2.

MONKEY FOREST UBUD
To chyba jedno z moich ulubionych miejsc i wspomnień z Bali. Jedno z tych najbardziej wyczekanych! Oczami wyobraźni bywałam tam miliony razy zanim faktycznie się tam znaleźliśmy.
Podtrzymuję, że mogłabym tam spędzać godziny i dni i na nie patrzeć. Jest w nich coś fascynującego. Ale niestety - nie można im do końca ufać. Wiedziałam, że nie można przesadzać, ale nie mogłam sobie odpuścić pogłaskania małej małpki. Z małymi małpami historia jest taka, że są nieprzewidywalne. Jak jeszcze dodatkowo dotknęłam ją, kiedy stała do mnie tyłem, rzuciła mi się na rękę i trzy razy ją uszczypała zębami. Na szczęście nic się nie stało, ale z małpami trzeba BARDZO uważać. Roznoszą bardzo ciężkie choroby, a ukąszenia mogą skończyć się naprawdę źle. Na szczęście w samym lesie są opiekunowie i w razie nagłego wypadku jest też dostępna pomoc lekarza.
Czego nie polecam, to przynoszenia ze sobą jedzenia. W żadnej postaci, nawet schowanego i zamkniętego. ONE I TAK BĘDĄ WIEDZIEĆ. Chyba, że macie ochotę na to, żeby pierwotna walka  o pokarm, w tym pokazywanie sobie wielkich zębisk, odbywała się dosłownie na Was, wtedy róbcie jak uważacie:) Do małp nie można się też uśmiechać ani patrzeć im w oczy, bo jest to oznaka agresji. I jeszcze jedno. One mogą z Wami robić wszystko, ale uwierzcie mi - nie radzę próbować w drugą stronę.
Na filmiku oskarowe małpie kąsanie w moją rękę:)



Wejście do Monkey Forest Ubud kosztowało 12 zł/os.


















PIESZE WYCIECZKI
W okolicach Ubudu jest całe mnóstwo pól ryżowych. Można spędzić cały dzień siedząc na trawie, na bosaka, słuchając szumu palm, strumieni, obserwując ptaki i piękne motyle. Pójść ścieżką, nie zastanawiając się gdzie w zasadzie prowadzi i podziwiać kolejne piękno przyrody kryjące się za zakrętem. Nie będę się rozpisywać. Ci z Was, którzy tak jak ja lubią bliskość natury wiedzą o czym mówię :).


WODOSPAD TEGENUNGAN
Nie jest tajemnicą, że na Bali wodospadów jest mnóstwo. Tegenungan jest chyba najbardziej popularnym. Dodatkowo można się w nim wykąpać. Powiem Wam szczerze, że o ile jego rozmiar i majestatyczność zrobiła na mnie wrażenie, o tyle ilość turystów była po prostu przytłaczająca. Aż nie chciało się tam spędzać czasu. Cena wejściówki ok. 3-6 zł.



ELEPHANT CAVE
Jedna z bardzo popularnych świątyni na Bali. Mam jednak złe wspomnienia z pewnych powodów. Widzicie ten sarong, który mam na zdjęciach? Historia jest taka: lubię o sobie myśleć, że nie daję się nabierać na tanie chwyty. Okazało się jednak, że z powodzeniem i łatwością można zrobić ze mnie janusza biznesu. Na Bali praktycznie do każdej świątyni niezbędny jest sarong. Najczęściej jest to duża chusta z jakimś nadrukiem. Swoje kupiliśmy już w pierwszy dzień. Nie wzieliśmy ich jednak do tej świątyni, bo czytaliśmy wcześniej, że można je było bez problemu pożyczyć. I można. Za darmo przed wejściem. Nas dopadły jednak lokalne, bazarowe przekupki, które wmówiły nam, że sarong możemy pożyczyć tylko u nich. Tym sposobem byliśmy lżejsi o 15 zł. Nie wyobrażacie sobie jak mnie to wkurzyło :P wiem, że to tylko 15 zł, ale nie mogłam sobie wybaczyć, że tego nie sprawdziliśmy... Poza tym nie potrzebowałam swojego sarongu, bo powinny być zakryte głównie nogi, a ja miałam długą suknię. Wejście do tej świątyni kosztowało ok. 3 zł.



 Dajcie znać, czy dobrneliście do końca! Albo chociaż czy podobały Wam się zdjęcia!
P.

You Might Also Like

0 komentarze

Like us on Facebook

zBLOGowani.pl