Może to wydawać się dziwne i trudne do uwierzenia, ale tak naprawdę dużo lepiej czuję się po drugiej stronie obiektywu. Pewniej. Jeśli do tego fotografuję kogoś, kto wie czego chce i chce współpracować, robienie zdjęć jest chyba moją ulubioną formą spędzania wolnego czasu.
Dzisiaj chciałam się podzielić z Wami efektami pewnej sesji narzeczeńskiej - pierwszej w moim życiu. Dostało mi się nie lada trudne zadanie - niedość, że będę na tym weselu świadkiem, to jeszcze ta sesja! Ta, która zostanie młodym na lata i do której będą wracali oglądając swoje ślubne zdjęcia!
Zdjęcia miały być maksymalnie leśne. I luźne. Tak jak oni. To był w zasadzie jeden warunek przyszłej młodej pary. Pozwolili mi w zupełności na zrealizowanie mojej koncepcji. Wyszła nam taka oto historia. Pełna ciepła, mchu, szyszek i truskawek!
Dajcie znać, czy się udało!